poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Poranne przemyślenia

Pesymizm rządzi światem. Do takiego smutnego wniosku dochodzę po dzisiejszym poranku.

Obudziłem się średnio zadowolony (bywa tak od czasu do czasu). Jednakże spacer z psami przy tak orzeźwiającej pogodzie połączony z kubkiem świeżej kawy i widokiem ślicznych zielonych jabłek na stole przywrócił mi momentalnie dobry humor. Z szczerym słowiańskim uśmiechem na twarzy wybrałem się do sklepu po jakieś śniadanie (swoje fanaberie spełniam sam). I się zaczęło:

W ciągu 3 minut spędzonych w sklepie dowiedziałem się że:

- Te cioty przegrały ( niewątpliwie chodziło o mecz Śląska z Widzewem)
- Te żydy wygrały ( również chodziło o mecz śląska z Widzewem)
- Bułki są zawsze stare (mi jednak smakują)
- W tym grajdole nic nie ma ( i tu nachodzą mnie wątpliwości jak rozumieć termin grajdół - na płaszczyźnie codziennej mogło chodzić o to że sklep ma słabe zaopatrzenie, ale już w rozumieniu szerszym mogło to oznaczać że Polska jest wybrakowanym krajem. Miałem ochotę zapytać Panią która wyraziła tak zaszyfrowaną opinię o co konkretnie jej chodziło, ale wolałem jej nie denerwować.)
- O ku*wa Jolka wpadła. - ja rozumiem że dziecko to wielki obowiązek ale przyrost naturalny to bardzo ważny element funkcjonowania społeczeństwo. Szczególnie w świetle kampanii jaką prowadzą politycy niemalże wszystkich partii straszą nas młodych że na nasze emerytury już nikt nie zapracuje. Widocznie ta Pani nie rozumie jaki dobry uczynek wyświadcza reszcie narodu.

Wizyta w sklepie trochę podminowała mój nastrój - ale przechodząc koło pięknych zielonych jabłek odzyskałem dobry humor po raz drugi ( jak nieistotna z pozoru rzecz może poprawić nastrój.)

Cios w plecy zadała mi Rodzicielka - uśmiechnięty, grzecznie zapytałem czy napije się ze mną kawy? odpowiedz powaliła mnie na kolana - I co się tak szczerzysz! Wiesz że mam nadciśnienie! Do grobu chcesz mnie wysłać!

Drodzy Państwo pesymizm to paskudna sprawa. Cieszmy się drobnymi rzeczami to takie fajne.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Odkrywcze porządki

Wakacje w pełni obiecałem sobie że zrobię totalny porządek na komputerze i wczoraj późno wieczorną porą przystąpiłem do tej żmudnej pracy. Na pierwszy rzut poszły foldery z muzyką. Swego czasu byłem bardzo skrupulatny i muzykę miałem ułożoną wg gatunków później wg artystów. Niestety z tego systemu obecnie zrezygnowałem i wrzuciłem wszystko do jednego folderu z napisem ulubione :). Na marginesie dodam że stałem się strasznie nieporządny i mam bardzo złe nawyki. Przy okazji tak gruntownych działań "odnalazłem" kilka bardzo ale to bardzo interesujących płyt o nich dziś napiszę:

1) Jazzkantine - Hell's Kitchen (2008) Płyta z coverami, ale to co panowie z nimi czynią przyprawia o dreszcze. Genialne brzmienie i godne polecenia zawsze.

2) Daniel Diges - Daniel Diges (2010) Hiszpański artysta, o charakterystycznym, melodyjnym i bardzo harmonijnym głosie. Jazzujący i swingujący w bardzo dobrym stylu.

3) Lura - Di Korpu Ku Alma (2004) następczyni Cezarii Evory o wspaniałym głosie. Wyjątkowy wyspiarski blues + język portugalski czego chcieć więcej - Płyta jest fenomenalna.

4) Flor-de-lis - Signo Solar (2009) Aż żałuję że nie ma takich płyt więcej. Piękne portugalskie ballady oraz wyśmienite taneczne kawałki :)

5) Alphabeat - Alphabeat (2007) Regenerujący koktajl muzyczny - cudo

6) Pete Yorn & Scarlett Johansson - Breakup (2009) Tak tak to aktorka, ale płyta jest niecodzienna. I to dobrze.

Tutaj koniec prywaty. Drodzy moi czytelnicy dzielcie się swoimi ulubionymi płytami - chętnie poszerzę swoje horyzonty.

piątek, 26 sierpnia 2011

Wstyd i moda

Nawiązując do poprzedniego postu poruszę dzisiaj temat tego czego się wstydzimy. Uwielbienie musicali bywa (nie wiedzieć czemu) wstydliwym tematem. Ale niekoniecznie o tym będzie.

Od pewnego czasu noszę się z zamiarem kupienia sobie kamizelki [musi spełniać dwa podstawowe warunki - ma być czarna i w moim rozmiarze, posiadam bowiem trochę (niewiele, ale jednak) godności i nie będę próbował wcisnąć się w ciuch za mały o 2 numery.

A więc w związku z tym że postawiłem sobie taki cel, postanowiłem przejść do jego realizacji. Głupi jestem, bo stwierdziłem że nie będzie to stanowić problemu. Wrocław to wielkie miasto, wiele sklepów, galerii handlowych to i kamizelek musi być wiele - ot prosta męska logika. Nic bardziej mylnego. Albo wszyscy faceci noszą czarne kamizelki albo takich nie produkują.
Za to miałem jedyną okazję przekonać się że do męskiej odzieży zaliczyć należy:

- różowe kamizelki
- kamizelki z cekinami
- dziergane kamizelki
- kamizelki z recyklingu tudzież materiałów biodegradowalnych

W tej ostatniej w trosce o matkę naturę pragnę być pochowany, Ale póki co noszenie wyżej wymienionych propozycji trochę mnie onieśmiela. Co tu dużo mówić czułbym się zawstydzony idąc ulicą w kamizelce z cekinów.

Moda męska obecnie wystawia osobników męskiego rodzaju na liczne próby. Dawniej było dużo prościej niebieskie jeansy, koszula i heja. A teraz? spodnie z podwiniętymi nogawkami kolor "orange walący po oczach" seledynowa koszula połączona z lila róż sweter w serek z rękawami 3/4 mokasyny i szaliczek satynowy tudzież apaszka z motywem ludycznym, najlepiej jeleń na rykowisku  krakowskimi koralami

To może hipokryzja bo sam zawsze mam kolorowe ubranie ale jest to dziełem przypadku a nie przemyślnej mody - po prostu zakładam to co mam wyprane, wyprasowane i jest wygodne, a że czasami się gryzie? No cóż moda nie zna ograniczeń, może właśnie powstał nowy trend w który akurat się wpisuje.

Przechodząc do meritum i właściwie kończąc wypowiedź: Moda sprawia ze czasami musimy się wstydzić tego jak wyglądami i tu pojawia się mój postulat. A chodźcie damy sobie spokój z modą zaczniemy kolekcjonować znaczki! 

czwartek, 25 sierpnia 2011

Gust musicalowy

Podobno o gustach się nie dyskutuje. Ja jednak chciałbym dziś co nieco o moim guście napisać.
Zapytał mnie kiedyś mój serdeczny przyjaciel co lubię robić w zimowe wieczory kiedy dopada mnie nuda. Od razu przyszła mi do głowy myśl że zasadniczo nie nudzę się bo nigdy nie mam czasu w nadmiarze i właściwie to zawsze narzekam na jego brak. Lecz po chwili przyszła mi do głowy myśl że lubię musicale. Taką też odpowiedz mu dałem. O dziwo, przyjaciel się skrzywił i wygłosił osąd wybitnie mnie krzywdzący, brzmiał on mniej więcej tak: Ty jednak jesteś dziwny! (Ewidentnie dał mi do zrozumienia że musicale to zło i należy mierzyć w ambitniejsze kino- przynajmniej tak mi się zdawało, niestety bardzo szybko wyprowadził mnie z tego błędu). Obejrzyj nowego X-Man'a, to jest prawdziwe kino - dodał.

Dzięki tej sytuacji wiem skąd wziął się pogląd że lepiej nie dyskutować o gustach.

Trochę w tym wszystkim prawdy jest. Czasami człowiek potrzebuje nieskomplikowanej rozrywki, która nie będzie skłaniać do myślenia - tylko przeciwnie wyłączy myślenie na 2 godziny.

TOP 3 Musicali odmóżdżających (kolejność przypadkowa - nie jestem w stanie się zdecydować):

1) Chicago - najlepszy film 2002 roku, 6 Oscar'ów (13 nominacji) znakomita obsada. Jak mówi Mama Morton "(...) W tym mieście morderstwo to forma rozrywki(...)". Warty obejrzenia chociażby ze względu na fenomenalną Queen Latifah i Richarda Gere'a który stepuje.

2) Rocky Horror Picture Show - Kicz i perwersja :) czego chcieć więcej? Jeden aspekt jest niebezpieczny, po obejrzeniu z głowy wypaść nie może Sweet Transvestite, a nucenie tego w autobusie naraża na nieprzychylny wzrok współpasażerów - wiem z doświadczenia :)

3) Nine (9) - znowu znakomita obsada, z tym że tutaj brak scenariusza i człowiek musi skupić się na jakimś aspekcie który będzie dla nie ciekawy. Mnie zaciekawiły kobiety Guido i scena w której Penelope Cruz zjeżdża po poręczy (nic tego nie przebije.)



Wbrew powszechnej opinie Musicale to nie tylko kiepska i nieskomplikowana rozrywka. Trafiają się perełki [niestety jak to z klejnotami bywa- jest ich mało :( ] 
Rent, ze znakomitą w roli Mimi Marquez Rosario Dawson ( zadziwiające jest że chora na aids tancerka z klubu go-go ma więcej seksapilu niż baktryjska księżniczka uwodząca Colina Farrell'a - tak, tak to Ona grała w Aleksandrze.)
Hair, Deszczowa piosenka, Czarnoksiężnik z krainy Oz, Funny Girl [Don't rain on My Parade - Barbry i ciarki przechodzą po moim ciele]

kończąc wywód: Bardziej adekwatne było by powiedzenie: Z czyjegoś gustu nie należy się śmiać.
Czego sobie życzę :P

środa, 24 sierpnia 2011

Czasem bywa niezręcznie...

Jako mistrz niezręcznych sytuacji wiele mam w tej kwestii do powiedzenia. Dochodzę do wniosku że sam je tworzę - doprowadzam do nich i właściwie to w nich egzystuje.

Niezręczna sytuacja rodzi się gdy ktoś wypowie na głos powszechnie znany fakt o którym się nie rozmawia. Tak zwana "tajemnica poliszynela" wyjdzie na jaw. I tu zrodziło się moje pierwsze pytanie kim był Poliszynel. Z otchłani niewiedzy w której się powoli zagłębiałem wyciągnęła mnie ciocia Wikipedia która w taki o to sposób mówi o Poliszynelu. Postać gbura którego  charakterystycznymi cechami były garb, komiczne zachowanie i głos. Jego maska z głębokimi zmarszczkami, haczykowatym nosem i złymi oczami symbolizuje jego naturę: jest nieludzki i egoistyczny. Tak wszelkie wątpliwości zostały rozwiane raz na zawsze (sarkazm w mało wyrafinowanej formie).

Maria Czubaszek, znakomita felietonistka stwierdziła że najbardziej niezręcznym pytaniem jakie może zadać mężczyzna kobiecie jest: czy jej zdaniem, jest lepszym kierowcą czy kochankiem? Nie samo pytanie jest niezręczne tylko odpowiedz kobiety. Bo cóż ta biedna istota może odpowiedzieć. Znajduje się w takiej samej kropce jak mężczyzna którego kobieta pyta się czy jest gruba.

Byłem zażenowany sytuacją która zaistniała po tym jak postanowiłem zostać światowej sławy magikiem. Musiałem udać się do sąsiada i poprosić by ten pomógł mi rozkuć łańcuch zamknięty kłódką.  Pech chciał że jedyny kluczyk do wielkiej zatrzaskowej kłódki zapodział się zaraz po tym jak ją użyłem.

Konkluzja: Jedynym sensownym wyjściem z niezręcznej sytuacji jest udanie wariata. Wariata nikt nie ruszy bo ludzie się go boją. A już tak na serio: zachowanie zdrowego dystansu bardzo pomaga.


Czego Wam i sobie życzę

wtorek, 23 sierpnia 2011

Wady z którymi musimy żyć.

Każdy z nas ma wady, mniejsze czy większe ale je ma. Dzisiejszy post poświęcony będzie właśnie takim wadą :) Myślą przewodnią będą słowa W.Allena:

Achilles miał tylko piętę Achillesa. Ja mam całe ciało Achillesa.

1) Wady kobiece
- typowo kobiecą wadą jest posiadanie torebki. Obiekt diaboliczny zawierający najróżniejsze zazwyczaj nieprzydatne do niczego przedmioty. Zauważyłem pewną właściwość czym mniejsza kobieta tym większa torebka. Pozwalam sobie od czasu do czasu być złośliwym i umilam sobie czas spędzony w urzędach taką niewinną zabawą. Otóż wybieram Panią która dysponuje największą torebką i grzecznie proszę ją o pożyczenie długopisu. Potem z nieukrywaną radością przez kilkanaście minut obserwuje jak miota się i niemalże nurkuje w swoim przenośnym dobytku w poszukiwaniu czegoś do pisania. Inną kobiecą wadą jest życzliwość, ta z rodzaju wymuszonych. Ot przyjaciółka mierząc spodnie o 2 numery za małe pyta się czy dobrze na niej leżą? I byłem świadkiem jak druga [życzliwa] mimo tego iż widzi że koleżanka nie może ich dopiąć z typowo słowiańskim uśmiechem na twarzy oznajmia jej że: wygląda szałowo a rzeczone spodnie optycznie ją wyszczuplają.

2) Wady męskie - Plotkarstwo. Drodzy panowie, założenie że tylko panie plotkują jest złe. Mężczyźni robią to częściej i są bardziej dosadni. Kobiety czasami mają trochę wstydu i nie mówią o wszystkim, panowie takiego wstydu nie odczuwają, wypuszczają plotki seriami jak karabin maszynowy. Faceci często śmieją się z kobiet że spędzają dużo czasu w łazience malując się. Okej jest to prawda, ale do cholery ile czasu my spędzamy przed lustrem wciągając brzuch żeby zobaczyć na jakim bezdechu musimy chodzić by wyglądać w miarę dobrze?

3) Wady moje - skupie się na jednej bo za dużo by pisać. Złośliwość. Jeśli dajesz mi powód bym mógł być złośliwy, możesz być pewny że taki będę. Zazwyczaj są to drobne złośliwości które jeśli ktoś jest przygłuchy może puścić płazem. Mam to w genach po kochanej Mamusi, która przekazała mi tą cechę.

4) Wady sąsiadów - Kochani sąsiedzi. Do jasnej cholery, Lady Gaga nie jest moją ulubioną piosenkarką a dzięki wam znam jej repertuar na pamięć. Polski hip-hop również nie jest mi obcy tak samo jak szlagiery akordeonowe. Czasami wierzę w reinkarnacje, wędrówkę dusz i zastanawiam się co ja takiego złego zrobiłem że zostałem skazany na taki los zamiast hasać sobie po lesie jako wiewiórka. Główną wadą sąsiadów jest posiadanie dzieci. Najgorsze są te w wieku 2-16 lat.

to by było na tyle, dzielcie się proszę wadami :) 

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Problemowo

Dochodzę do wniosku że wakacje działają na mnie niekorzystnie. Starzeję się, siedzę na kanapie i oglądam seriale, które zazwyczaj nie są wysokich lotów. Siedzę, jem i pije kakao.  - pozostawię to bez komentarza.

Oprócz wyżej wymienionych czynności (które pochłaniają mnie całego niemalże) staram się robić coś dla mojego umysłu. Czytam. Zastanawiam się kiedy minęły te lata gdy potrafiłem i chciałem czytać coś ambitnego.
Obecnie jestem na etapie literatury lekkiej, nieskomplikowanej i nie skłaniającej do przemyśleń. Żeby nie było mam wykłady Michaela Foucault'a ale czekają one na lepsze czasy.

Jest jednak i dobra strona wakacji. Mam czas żeby biegać wieczorami. Znalazłem nawet świetny odmierzacz odległości. Stosuję jednostkę zwaną "walzem". Czyli biegam dopóki nie skończy mi się płyta Christiana Walz'a. W drodze powrotnej umęczony już do granic wytrzymałości - a tu jeszcze taki szmat drogi do domu- słucham genialnej co tu ukrywać płyty Ayo.
I tu smutna konkluzja: nie ma ostatnio dobrych płyt muzycznych. Zdarzają się dobre piosenki (niezwykle rzadko) ale dobre płyty to już niemalże wymarły gatunek. Pozostaje mi chyba tylko nad tym ubolewać, bo z racji moich mikrych talentów muzycznych nie wydam żadnej nowatorskiej i dopieszczonej pod każdym względem płyty.

reklamuje i polecam
Na sam koniec już zacytuje wspaniałą Leanne. Mam tyle ciastek, że mogę się z Tobą podzielić. Dziel ze mną pasję ciastkami.(to była oferta)




niedziela, 21 sierpnia 2011

Śniadaniowe miska otrębów z mlekiem czekoladowym stała się polem rozważań filozoficzno-estetycznych. Oto w skrócie do czego mój lotny jak na tę porę dnia umysł doszedł. Coś co wygląda jak kupa może być bardzo smaczne i idąc tym tropem coś co wygląda nieciekawie wcale nie musi być złe. Ergo pierwsze wrażenie często bywa mylące.

Biję się w pierś, często zdarza mi się oceniać ludzi po pozorach. Boleje nad tym i przysięgam że kiedyś na pewno to się zmieni. Jak na razie pozostaje bez zmian.

Teoria na dziś:
Mam swoją własna teorię na temat ewolucji człowieka. To nie jest tak że wszyscy pochodzimy od małpy, jestem niemalże pewien że osoby mojego pokroju pochodzą od leniwców. Znam również ludzi którzy z całą pewnością są zaginionym ogniwem pośrednim ewolucji. Coś pomiędzy średnio rozgarniętą małpą a człowiekiem. (przybiera postać człowieka, natomiast mózgoczaszka jest w stanie pomieścić mózg wiewiórki.)

Znowu zrzędzę, Wiem jestem monotematyczny.
bywa i tak

1) Pan R. i kino.
Lubię kino, lubię oglądać filmy, mam niestety pecha i wybieram się zawsze (albo prawie zawsze na największe szmiry - taki już mój popaprany los. Zazwyczaj nie ja wybieram repertuar.) Ostatnimi czasy mam ładny ciąg filmów - powiedzmy to sobie szczerze nie najwyższych lotów. HP7partII, Transformers 3, Kung-Fu Panda2 i Conan the Barbarian. Scenariusz oglądania filmu jest zazwyczaj łudząco podobny. Przez połowę filmu siedzę i zastanawiam się: WTF, co Ci ludzie biorą i dlaczego ja tego nie mam. W drugiej części przestaje myśleć i skupiam się na jakim pozytywnym aspekcie szmirki (jakimkolwiek)

Do tej kategorii nie zaliczę Wyśnionych Miłości. [ Les Amours Imaginaires ] - podobno ambitne kino francuskie. Podobno ambitne gejowskie kino. Podobno najlepszy film Xaviera. No cóż podobno i nie mi to oceniać. Ciężar tego filmu mnie przytłoczył. Niektóre ujęcia i sceny mnie bolały niektórych rzeczy nie rozumiałem. Natomiast z całą pewnością mogę powiedzieć że muzyka jest przednia. I to jest chyba największy walor tego filmu (poza Monią Chokri - która jest genialna i oczarowała mnie jak kiedyś Audrey Tautou)

pozdrawiam Was? Ciebie ? Siebie?

sobota, 20 sierpnia 2011

Początki bywają trudne...

Cóż tytuł mówi sam za siebie. Początki zawsze są trudne, zawsze wprawiają nas w zakłopotanie i prawie zawsze (a przynajmniej u niektórych) powodują wysypkę. Koniec bezsensownego kłapania dziobem pora wziąć swój wielki tyłek w garść i zacząć strzelać. Żyć nie jest trudno, trudno jest znaleźć cokolwiek w mojej torbie bez wywalania wszystkiego. A to wstyd bo stawia mnie w jednym rzędzie z kobietami i co prawda w żaden sposób nie uwłacza to mojej godności ale zwykłem żartować z kobiecych torebek i nagle przestaje to być aż tak śmieszne. 

Paskudny humor, ja wiem. Ja zdaję sobie z tego sprawę. Dochodzę do wniosku że z wielu rzeczy doskonale zdaje sobie sprawę ale nie jest to równoznaczne z tym że przejmuję się tym. Ludzie są okropnie spięci,  cały czas naburmuszeni jakby siedzieli na co najmniej 30 centymetrowych kołkach. Obłęd.
I to ten z rodzaju mało pozytywnych.
Uśmiech nie boli! Boli usuwanie zmarszczek mimicznych.

Proszę kiedy następnym razem będę marudził zastrzelcie mnie. Jak powiadają niektórzy jestem pesymistą, królową dramatu. Jest w tym sporo racji. Niestety albo stety.

Czy to ważne? [o tak! to pytanie retoryczne - czegoś mnie studia nauczyły. Nauczyły mnie stawiać szereg pytań retorycznych. Jedno głupsze od drugiego]

A teraz przesłanie. Słowa mędrca na dziś. Nie spinajcie się tak drodzy Homo Sapiens bo nie wyjdzie wam to na zdrowie. Tego życzę Wam i sobie.